Skip to main content
search
0

Martyrologia (gr. martys = świadek, łac. martyr = męczennik) – termin oznaczający cierpienie, męczeństwo.

„Witam Szanownych Państwa w naszym Radio. Na antenie specjalna, kilkudniowa relacja. Dwóch śmiałków stanie dziś przed morderczym i szaleńczym wyzwaniem – trasa Gruzja-Polska bez pieniędzy. Cel jest jasny -przejechać jak NAJSZYBCIEJ. Zobaczymy czy zdołają pobić rekord. Zapraszamy na gorącą relację z ich poczynań!

Granica gruzińsko-turecka przekroczona – czas start! Zawodnicy nie mają łatwych warunków. Gęsty deszcz na pewno nie ułatwi im zadania. Jedzie pierwszy samochód. Kierowca nawet się na nich nie oglądną! Następny przejeżdża bardzo szybko. Dwóch kolejnych też nie zwróciło uwagi na chłopaków. To pewnie przez ten deszcz. Ale co oni robią! Chyba znaleźli sposób! Rozkładają plandekę. Teraz nie powinni aż tak moknąć. Jadą następne samochody! 10 kolejnych pojazdów nie dało się nabrać. Dobrze wiedzą, że są przemoknięci do suchej nitki. Cóż za pech. Czas leci, a oni dalej stoją w miejscu.Proszę Państwa, to będzie dłuugi wyścig!
(Godzinę później…)
Cóż za wariat, zatrzymał się. Daje uciąć sobie rękę, że w swoim vanie podłogę będzie miał brudną od plecaków a siedzenia wilgotne od tyłków tych berbeci…”

Tylko 20km, ale zawsze coś.

Parking TIRÓW w Hopie był dobrym miejscem na wyrwanie czegoś konkretnego. Pierwszy zagadany kierowca miał być błogosławieństwem – znał rosyjski.
-Dokąd?
-Do Baku
Entuzjazm opadł.
Mimo wszystko warto było podtrzymać kontakt. Liczyliśmy, że pomoże w zaangażowaniu innego kierowcy. Tłumacz się przyda. Dogadywanie się z Turkami nie jest proste.
Wymieniam tureckich koszykarzy jednak nie robi to na nim większego wrażenia. Może piłka.
-A futbol lubisz?
-Nie, ale lubię sex.
Nie ma wyboru. Wchodzę do kabiny, kierowca zasłania firanki. Ściąga swój spocony od wielogodzinnej jazdy podkoszulek i uśmiecha się w podnieceniu. Kładzie rękę na moim lewym barku … bez jaj! Aż tak źle z nami nie było. Summa summarum Ahmed, Mohamed czy Mustafa, już nie pamiętam, zgodził się robić za tłumacza. Wiele się nie orobił. Pierwszy klient przyjął zlecenie i nazajutrz rano transport do Istambułu miał na nas czekać.

Hotel Trybuna*** – nocleg na najwyższym poziome w towarzystwie miejscowych żuli

„Wstaje nowy dzień. Chłopaki budzą się w dobrych humorach. Wiedzą, że dziś zrobią spory krok. Przeskoczą prawie całą Turcję, kraj gdzie dwóm mężczyznom wg statystyk wcale nie łapie się łatwo. Mają świadomość tego, jakie spotkało ich szczęście. Jak ułożą się ich relacje z kierowcą? Czy tym razem obejdzie się bez przykrych przygód? Właśnie wsiadają do kabiny…”

Ochrzciliśmy naszą dwudniową podróż do Stambułu jako niemy stop. Zdarza się, że ktoś podwozi i nie chce rozmawiać. Czasem sygnałem jest odburkiwanie na pytania lub podgłaśnianie radia. Jedziemy wspólnie 1-2 godziny i już się nigdy w życiu nie zobaczymy. Cześć. Tym razem powodem braku rozmowy był zwyczajnie brak możliwości porozumienia. Pa ruski nipanimaju, english no, TURKISH TURKISH. A my turkish fersztejen nicht. Przez dwa dni zamieniliśmy między sobą ze 4 zdania. Sami nawet nie rozmawialiśmy żeby drivera nie rozpraszać niezrozumiałym dla niego bełkotem. Kierowca nasz najprawdopodobniej poczuł się jakby dostał misję od swojego Boga – dowieść turystów szczęśliwie do celu. Dbał o nas, kupował żarcie, a z jego oczu płynęły w naszą stronę dobrotliwe spojrzenia. Szkoda tylko, że nie zwracał uwagi na nasz namiot gdy spaliśmy, a ktoś przejeżdżał mi po plecaku przyczepą od traktora tłukąc w nim wszystko co można było stłuc.

Nocleg w Turcji – w oczekiwaniu na poranny wyjazd.

Turek był nam bardzo pomocny. Sobieski by nie uwierzył.

„Zaskakująco szybko dotarli do Stambułu. Na dodatek kierowca wyrzucił ich po drugiej stronie miasta! Doskonałe miejsce do wyruszenia w dalszą drogę. Czy aby jednak nie wyczerpali już limitu szczęścia? Jest 16:00, do granicy z Bułgarią 250km. Z pewnością chcieliby być tam już dzisiaj!”

Gdy stoisz między 4 pasami autostrady z jednej strony a dwoma pasami jezdni z drugiej czujesz się jakby obok ciebie w odległości 10m lądowały dwa helikoptery z żołnierzami Marines. Hałas, pył, a w głowie „kiedy to się wreszcie skończy?!”. Jakoś jednak poszło. Z pierwszym driverem, który mijał kolejne auta jak Hermann Maier tyczki zrobiliśmy 20 km. Z następnym 20km + zostawiłem u niego w aucie telefon(później cudem go odzyskałem). Trzeci przesunął nas o kilkadziesiąt kilometrów w przód i gdy już mieliśmy iść spać czwarty zbawca zatrzymał się i dowiózł nas pod samą granicę.

„Jeszcze dziś opuszczą Turcję, idzie im lepiej niż sami się spodziewali. Dochodzi 23:00, ale oni nie zamierzają marnować czasu! Zauważyli ciężarówki z polskimi rejestracjami! Rozmawiają. Czyżby jeszcze dzisiaj wyruszyli w stronę ojczyzny ?”

Kapitan Andreevo to duże przejście graniczne i nastawieni byliśmy na znalezienie transportu bezpośrednio do kraju. Patryk zamienił kilka słów z jednym kierowcą, potem z drugim i już było wiadomo, że rano wyruszymy do Polski. Żeby zmniejszyć ryzyko kontroli policyjnej „u Bułgara” i „u Rumuna” rozdzieliliśmy się na dwa TIRy. Przejazd był ciekawy nie tylko krajobrazowo, ale także i lingwistycznie. Słuchając ciętych rozmów przez CB poznaliśmy nowe znaczenie słów koń, firanka czy wanna. Wiemy też, na których OMVkach można płacić DKVką. I  w takiej zabawno-edukacyjnej atmosferze spędziliśmy dwa dni, aż do postoju za granicą rumuńsko-węgierską w Artand.

Po kilku dniach spania w namiocie bez rurek otrzymaliśmy możliwość spania w pomieszczeniu. Co więcej pozwolono nam zdecydować gdzie chcemy oddać się w objęcia Morfeusza(heh). Wybieraliśmy pomiędzy naczepą załadowaną bułgarskim winem oraz naczepą-chłodnią pustą. Od dawna zakorzeniony w nas wstręt do alkoholu zadecydował o wyborze naczepy pustej. O 3:30 trzeba było wstać, gdyż o tej porze wyruszał kierowca, który miał nas zawieść do Rzeszowa. Parkingi TIRów potrafią być bardzo urocze.

Nocleg w naczepie – ktoś chyba nie zapłacił rachunku za prąd

„Jednak nie zaspali. Przed nimi ostatni odcinek. Węgry i Słowacja, na tej trasie czują się przecież jak u siebie. Co?! Odpadło koło?! Nie, to nie ich ciężarówka! A już myślałem, że będą musieli zmagać się z jeszcze jedną przeciwnością losu. Godzinna pauza. I znowu w trasę, coraz bliżej Polski..”

To był świetny miesiąc. Z wielu rzeczy cieszyliśmy się jak dzieciak, który dostał upragniony prezent na Boże Narodzenie, choć niektóre złościły jakby ktoś zabrał nam cukierka. Ciągle jeszcze byliśmy w drodze, ale w głowach powoli układaliśmy sobie sprawy czekające na nas w domach. Tak naprawdę układaliśmy je już od dłuższego czasu, ale nie chcieliśmy się do tego przed sobą przyznawać.   Powrót na swoje nie jest jednak taki zły jak by się mogło wydawać. Tych wszystkich przygód i tak dla nie jednego starczyłoby na rok czasu albo i więcej. Patryk udowodnił, że nic oprócz silnej osobowości nie jest potrzebne do podróżowania. Złodzieje udowodnili, że nie jest trudno napaść chłopaków z plecakami. My udowodniliśmy, że można wejść na Kazbek w skarpetkach na rękach zamiast rękawiczek. Ja udowodniłem, że można rozmawiać po rusku nie znając ruskiego. Jest jeszcze kilka rzeczy, które chcemy udowodnić. Póki co trzeba poopowiadać. Jakby nie było komu poopowiadać to całe to jeżdżenie nie było by takie fajne.

„I już są blisko, już dojeżdżają. Minęli tabliczkę z napisem Rzeszów. Na twarzach widzę zmęczenie, pot leje się po skroniach, kierowca ma ich już serdecznie dosyć….”

5 dni, ależ nam dobrze poszło!

<<<Czytaj wcześniejszy post z Gruzji                                                 Wróć na początek – Dogu Express

Dołącz do dyskusji! 20 komentarzy

Miejsce na Twój komentarz

*