Skip to main content
search
0

Jadąc do Gruzji mieliśmy niesamowitą chrapkę na poznanie tamtejszej opiewanej we wszelkich relacjach gościnności. Typ podróżowania, który uprawiamy to nie tylko bywanie w miejscach, ale w dużej mierze kontakt z ludźmi. Prze wyjazdem czytaliśmy niejednokrotnie o imprezach do białego rana i nieskończonej pomocniczości. Kolejne turystyczne slogany czy prawda? Raz na 5 lat ktoś zostanie ugoszczony czy praktycznie nie da się tego uniknąć? Po wyjeździe wiemy już wszystko z własnego doświadczenia. Wiemy, czym jest prawdziwa supra.

Spis treści

Mccheta, była stolica Gruzji, godziny popołudniowe.

Zbliżał się zmierzch, miejsce na biwak było już zaklepane. Brakowało tylko prowiantu na kolację. Patryk poszedł zapytać do piekarni czy nie da się jeszcze kupić jakiegoś bochenka. Zaraz wypada i pełen ekscytacji krzyczy:

-Bartek, chleba nie ma, ale piją czaczę. Chcesz spróbować?
-Tak, tak!

Wreszcie nadarzyła się okazja do spróbowania tego owianego sławą gruzińskiego samogonu.

Wchodzę do piekarni, gorąco jak cholera. Nasi gospodarze na brudnym od mąki stole mają wszystko czego na daną chwilę potrzeba – butelkę czaczy, wino, piwa, chleb i musztardę. Tato, bo tak przedstawił się młody piekarz, polewa pierwszego baniaka. Polewa sowicie, Patryka półlitrowy kubek jest zapełniony ponad 1/3. „Wypijmy za spotkanie, za nasze narody, za przyjaźń. Wy nasi bracia, musimy o was zadbać. Cieszymy się, że do nas przyjechaliście” – taki mniej więcej sens miał pierwszy toast wzniesiony przez wstawionego już gospodarza. No to bach. Szukam wzrokiem jakiegoś soku do popicia. No nic. Akurat na tej imprezie zagryzali chlebem i parówkami. Na początku odpuściłem.
-To teraz pokosztujcie wina.
Nie sposób gospodarzowi odmówić. Nie chcieliśmy wyjść na niewychowanych. Wino, też domowej roboty, nadspodziewanie szybko się skończyło. Gospodarze uradowani naszą obecnością nie chcieli odpuszczać. Wróciliśmy do czaczy. Chłopaki polewali w ilościach bliższych literatce niż kieliszkowi więc tym razem skusiłem się na zagryzanie parówką z musztardą. Skusił się i Patryk. Drugi raz już bym tego nie zrobił. Ostra jak cholera musztarda mało nie porozsadzała nam gęb. Dym wychodził uszami. Wszystkie bakterie jakie istniały w naszych ustach z pewnością się w tamtym momencie spakowały. Gospodarz widząc jak nieporadnie ziejemy ogniem podśmiał się łagodnie po czym polał po kuflu piwa na orzeźwienie. Uściskaliśmy się na pożegnanie i zapowiedzieliśmy wizytę nazajutrz. Tym razem już po chleb.

Droga M1, pod Gori, godziny popołudniowe.

Zatrzymał się kolejny samochód. Wsiadamy. Prowadzi wielki, wytatuowany Waleri, pracownik ochrony, zapalony rybak i myśliwy. Nakręcamy gadkę łamanym rosyjskim, kierowca coraz bardziej się nami interesuje. Robimy postój w małym mieście przy trasie. Dostajemy w prezencie orzechy, gruszki i butelkę czaczy. Po kilku kilometrach stajemy znowu i kupione zostają gruzińskie snickersy i napoje. Niedaleko miejscowości docelowej Waleri upada zjeżdża na postój po raz trzeci. Rozmawia się doskonale, pada propozycja piwka. No dobra. W Gruzji producenci browarów są bardzo postępowi i produkują butelki 2,5 litrowe. Po pierwszym przyszła ochota na drugie. Nagle słyszymy niecodzienną propozycję:
-To co chłopaki, ja kupie tu w sklepie co trzeba i pojedziemy sobie tutaj na tę górkę i tam „do upada”

„Do upada” hmm. Zgoda, przekonajmy się co to właściwie znaczy. W głowach pojawiły się nam wizje picia na szczycie górki przy akompaniamencie regionalnych hitów z jeepa. Taki wieczorek zapoznawczy nie może nikomu wyjść na złe. Ze sklepu po chwili wyłonił się Waleri. W naprężonej do granic możliwości siatce niesie jeszcze 3 browary Natakhtari i 4 ramy popularnych tutaj Kentów. Pada komenda: Dawaj! Pakujemy się do auta i zaraz już wspinamy się  po kamienistej, wybositej drodze. Mijamy bydło, pola, gospodarstwa. Nagle z jednego wychodzi mały chłopczyk i otwiera bramę. Co jest? Waleri uśmiecha się potwierdzając tym samym, że dotarliśmy do celu. Wychodzi na to, że zamiast całonocnego chlorzenia w buszu czeka nas domowa gościna! Od razu na przeciw nam wychodzą domownicy.
-To syn, to córka, to żona, to dziadek, to babcia, to ciocia, to siostra żony, to jej syn itd.

Spotkanie Gruzinów i Plaków

Całkiem spora ekipa. Dużo łatwiej zaadapotwaliśmy się do nowego otoczenia dzięki wypitym wcześniej piwom choć na początku i tak z pewną nieśmiałością krzątaliśmy się po domu. To dość niespodziewana zmiana okoliczności: jeszcze 90 minut temu staliśmy przy drodze czekając na stopa, a teraz podpici wchodzimy do czyjegoś domu w górach. Nie wiem czy coś lepszego mogło się przytrafić. Poinformowano nas, że przygtowywana jest  spora kolacja i wszyscy razem zasiądziemy do stołu. Uczta czyli supra ma w Gruzji głębokie korzenie. Kilka słów o tym jak to wygląda. Oprócz tego, że stół jest suto zastawiony nieodłącznym elementem jest picie alkoholu. Toasty wznosi przewodnik uczty tak zwany tamada. On rozlewa alkohol, przede wszystkim wino albo wódkę.  On także rozpoczyna wznoszenie tradycyjnego toastu, który poprzedza każdorazowe picie. Nie jest to polskie „na zdrowie” czy „chluśniem bo uśniem”, ale konkretna dedykacja „za coś” bądź „za kogoś”. Im dłużej tamada układa kolejne zdania, tym toast nabiera donośniejszego charakteru.  W czasie wygłaszania mowy raz po raz goście stukają się kieliszkami. Wreszcie pijemy. Zaleca się picie do dna.

Co jest na stole ?? Najlepiej obrazkowo:

Chaczapuri – gruziński ser Suluguni zapiekany w cieście. Komercyjnie zwany też serową pizzą.

Khinkali – pierożki z ziemniakami lub mielonym mięskiem

Kharcho – zupa z trupa

Mtsvadi – szaszłyki

Jak wygląda supra?

Organizacją tego wszystkiego zajmują się kobiety, które bardzo rzadko siadają na dłużej przy stole. Gdy weźmiesz coś na talerz gospodyni zaraz napełnia opróżniony półmisek. Gospodarz dba więc o atmosferę przy stole, zajmuje się alkoholem i prowadzi rozmowę, a kobiety odpowiadają za kulinarną stronę supry.

Tak spędziliśmy kilka godzin ucztując, rozmawiając(z czasem szło to coraz lepiej) i bawiąc się z dzieciakami. Do stołu na jednego przychodzili sąsiedzi i inni członkowie rodziny. Patryka szczególnie upodobał sobie dziadek wyglądający jak Jacek Gmoch. Co chwile go przytulał i brał na słówko. Ja chciałem wytrwać przy stole jak najdłużej, aby okazać gospodarzom szacunek (tak to chyba działa). Spasowałem, gdy Patryk powiedział mi o 40l baniaku wina, który zobaczył w pokoju obok. Nie martwiąc się o jutro poszliśmy w kimę.

Rano od razu śniadanko. Do śniadanka 3 baniaki, na trawienie. Taka tradycja. Tradycję trzeba uszanować. Później Waleri spakował całą ekipę do dwóch jeepów i pojechaliśmy do kaplicy na szczyt pobliskiego wzgórza. Świetne miejsce na rodzinną wycieczkę z obcokrajowcami. Chwila na łonie natury i powrót na obiad. Do obiadu kilka szklanek wina na trawienie. Na trawienie zawsze chętnie. Wypadało nam się już zbierać, nie chcieliśmy nadużywać ich gościnności. Waleri zarzekł się jednak, że jeszcze nas odwiezie. Nie udało się wymigać od zakupionych na prezent pamiątek. Zabierał się już nawet za kupowanie biletu autobusowego, ale kazaliśmy mu spasować. I tak wyszło na jego, włożył Patrykowi do kieszeni banknot dwudziestolariowy. Ciepłe pożegnanie. Oni do siebie, a my dalej w drogę. Planujemy im wysłać w podzięce paczkę. Jakieś pomysły co powinno się w niej znaleźć ?

Samtredia, przy głównej drodze, zaawansowany wieczór.

Chcieliśmy wyjść z miasta, dojść do rzeki i rozbić pałatkę namiot. Ktoś z drugiej strony ulicy krzyczy :
-Polacy ?
-Nie inaczej
W przeciwną stronę szła para Polaków. Naprawdę nikłe są szanse spotkania dwójki rodaków 4tys km od domu w 30tys. mieście po 22, a jednak. Nasze obcojęzyczne rozmowy podchwycili gospodarze okolicznych domów i zaraz dołączyli do konwersacji. Czasem wystarczy stanąć na widoku z plecakiem bądź tylko kogoś o coś zapytać i po prostu czekać aż Gruzini się Tobą zajmą.
-Do rzeki 10km, chodźcie do mnie w gości.

Długo się nie zastanawialiśmy.

-Dobra

Tym razem naszym gospodarzem był Tristan. Jego Izolda pracowała za granicą i mąż 'obsługiwał’ nas wraz z synami. Uczyliśmy się gry w karty (gra o nazwie Durak) , pojedliśmy, popiliśmy, pośpiewaliśmy. Biesiada na poziomie. Ty wziąłbyś do domu 4 osoby stojące z plecakami przy drodze?

Zugdidi, centrum miasta, samo południe.

Wysiadamy z samochodu. Zajmujemy murek pod drzewkiem żeby się przepakować.W naszym kierunku śmiało zmierza jegomość z butelką po soku wypełnioną przeźroczystym płynem. Nie mam wątpliwości co stanowi jej zawartość. Żeby był mniejszy kłopot uprzedzam go i idę do sklepu po Coca-Cole. Wracam, patrzę, a dookoła Patryka stoi z 10 osób obserwując go z zaciekawieniem. Patrzyli się jak na okaz egzotycznego zwierzaka w ZOO. Nie mija minuta i poznajemy nowego kolegę z butelką w ręku.
-Skąd jesteście?
-Z Polski
-Ooo Polska, to musimy się napić!
-Musimy.

Kolega namawiał na jeszcze jedną butelkę, ale czas nas gonił i pora nie ta.

Swanetia, jeziora Kobuleti, 2800m n.p.m, wieczór.

Po całodziennej wędrówce doszliśmy do pięknej polanki położonej prawie na 3000 m. Dookoła przestrzeń, ośnieżone szczyty, hale i pasące się krowy. Czekał na nas święty spokój i relaks. Jedyne co było nie tak to burczenie w brzuchach. Zabraliśmy za mało żarcia i zanosiło się na noc i poranek bez wkładania do ust czegokolwiek. Problem rozwiązał się sam. W miejscu gdzie planowaliśmy rozbić namiot, zaraz obok wyżej wspomnianych jezior, w tym odludnionym i spokojnym miejscu stał jeep, a obok niego bez koszulek siłowało się 2 gości wydających z siebie bojowe okrzyki. Lekko podpici wojownicy zakończyli zawody i od razu zaprosili nas do siebie. Wychodzi na to, że nawet 3000m n.p.m. można trafić na nienudną imprezę. Wznieśliśmy kilka toastów, napełniliśmy bandziochy i przyszedł czas na krótki kurs strzelania z dubeltówki. Nasi gospodarze lubowali się w strzelaniu do ruchomych celów. My także chcieliśmy spróbować. Jedna osoba podrzuca butelkę, a druga próbuje trafić. Najpierw Patryk. 3! 2! 1! Giorgi podrzuca butelkę prosto nad niego. Strzał! Niestety pudło. Mnie też się nie poszczęściło. Prawdę mówiąc bliżej było tego żebym zrobił sobie krzywdę niż trafił w cel. Specjalne snajperskie przeszkolenie w górach Kaukazu z pewnością kiedyś zaprosperuje.

Nieźle się nami zajęli się nami także już pierwszego dnia pobytu w Gruzji. Patryk napisał o tym kilka słów tutaj więc odpuszczam sobie powielanie.

Dziękujemy, Gruzini!

To nie wszystko oczywiście. Zapraszano nas na obiady (m.in obiad i flaszkę postawił nam kierowca busa, któremu płaciliśmy za przejazd), nie jednokrotnie darowano nam jedzenie, pytano troskliwie o to jak się mamy i pomagano na każdym kroku. Każdy zapytany o coś Gruzin czuł się w głębokim obowiązku udzielenia pomocy. Ludzie też z czystej ciekawości zagadywali żeby zapytać co tu robimy. Dyktowano nam nr telefonów byśmy mieli do kogo się odezwać w razie kłopotów. Na stopa max czekaliśmy chyba 1.5 godz.

Wynik nabytych doświadczeń nasuwa się sam. W Gruzji można czuć się jak w domu i poleca się gorąco zawieranie znajomości z miejscowymi. Siłą tych słów niech będzie fakt, że tego zdania są ludzie, którzy zostali tam napadnięci i grożono im bronią. Zresztą, myślę że potwierdzi to każdy, kto choć raz był.

 

Dołącz do dyskusji! 13 komentarzy

  • Agi pisze:

    jeszcze 18 dni i będę w SAKARTVELO….”moi” Gruzini czekają..ale wiem, że poznam kolejnych niesamowitych ludzi…
    czytam tego bloga siedząc w eleganckim żakiecie w pracy (wiecie, wymogi korpo- szpilki i te sprawy)…więc tak sobie siedzę ….i…nie mogę się doczekać PRAWDZIWEGO życia!

  • Andrzej pisze:

    Jestem pod wielkim wrażeniem. Podziwiam Was i zazdroszczę tych niesamowitych i cudownych chwil . Jesteście WIELCY i WSPANIALI ! Pewnego pięknego dnia wyruszę w samotną podróż i odwiedzę Gruzję

  • Annacharko pisze:

    Witaj znam to o czym piszesz….

  • Faure pisze:

    A dlaczego Gruzini tak lubią Polaków? Dlaczego tak przyjaznie reagują na słowo Polska? Powodem jest obrona Gruzji w czasie inwazji rosyjskiej i bohaterskie zachowanie Prezydenta Kaczyńskiego. Nie przeszło przez klawiaturę? Zawaliłby sie czyjś leminży zestaw przesądów i uprzedzen?

    • Bartek Szaro pisze:

      Witam

      Zgadzam się, że szacunek Gruzinów do Polaków wynika w dużej mierze z polityki prowadzonej przez Prezydenta Kaczyńskiego, co więcej, uważam, że bardzo słusznie prowadzonej polityki. I bardzo miło jest zobaczyć w Tbilisi czy Batumi ulice noszące nazwisko prezydenckiej pary.

      Natomiast myślę, że zupełnie nie potrzebny jest jad, który napełnia Twoje ofensywne zapytania.

      Pozdrawiam

  • Kerad85 pisze:

    Świetna podróż, zazdroszczę. Też planuję się tam udać, tylko potrzebny ktoś kto zna rosyjski 😉

    • Bartek Szaro pisze:

      Wcale nie! My wspólnie znaliśmy może z 20 słów po rosyjsku, a nawet na komisariacie (chyba) bezbłędnie złożyliśmy zeznania.

      • Hornster Hmg pisze:

        Planujemy sie udac w podroz dookola morza czarnego, przez Ukraine, Rosje, Gruzje, Azerbejdzan, Turcje, Grecje i Balkany do Polski. Ktore odcinki smialo mozna przebyc stopem, ktore lepiej jakims zorganizowanym transportem? Na co szczegolnie zwrocic uwage, co z nietypowych rzeczy zabrac ze soba? Licze na szczera odpowiedz, pozdrawiam

        • Bartek Szaro pisze:

          Od razu zaznaczę, że w tamtym roku przekraczanie granicy gruzińsko-rosyjskiej dla turystów było nie możliwe. Nie wiem jak z granicą Rosja-Azerbejdżan. Jeśli jednak nie ma problemów to ja bym zrobił tak: Z Polski to Stambułu stopem (złapać jakiegoś TIRA), ze Stambułu pod gruzińską granicę pociągiem (65zł – https://paragonzpodrozy.pl/1341/dogu-express-pociagiem-przez-turcje/) 
          W Gruzji jazda stopem jest wygodna, ale też środki transportu publicznego są niedrogie. Rosja do końca też nie wiem, wiedz tylko, że jazda przed Rosję to obowiązek załatwienia dość kosztownej wizy wizy. Ukrainę, jeśli chcesz wygodniej, też zrobiłbym pociągiem. Koszty nie są wygórowane. 
          Jeśli jesteś nastawiony na jazdę stopem to całą tą trasę można bez problemu tak przejechać.

          Na co zwrócić szczególną uwagę? Kilka słów po rosyjsku by się przydało nauczyć.
          Co z nietypowych rzeczy zabrać? Na wyjazd do Gruzji nie zabraliśmy nic specjalnego. To co zwykle.

          W razie jakiś wątpliwości służę pomocą, aczkolwiek wygodniej będzie jakbyś skrobną maila.
          Pozdro!

          • Z opóźnieniem, ale dopiero dzisiaj czytam ten wpis 😉
            W Turcji aktualnie pociągi nie działają! Polecam autobus 🙂

          • Kajaaha pisze:

            ze Stambułu lepiej złapać autobus 😉 po targowaniu cena spadła o połowę, a autobus okazał się jakimś VIPowskim transportem: skórzane fotele, gniazdka i takie tam 😉 przesiadka jest w Rize. 

Miejsce na Twój komentarz

*