Skip to main content
search
0

Spektakularny Sylwester w Mołdawii to już historia. Wymyślona przypadkowo akcja odniosła nadspodziewany sukces i wygląda na to, że wszyscy uczestnicy wrócili pełni satysfakcji, a organizatorzy z wypełnieni poczuciem zrealizowania pierwotnych zamierzeń, które polegały przede wszystkim na tym, że niczego nie planujemy. Przeczytajcie więc co się dzieje, gdy na rzucone hasło „jedziemy na Sylwestra do Mołdawii” bez ładu i składu na dworcu we Lwowie zbiera się 16 osób i rusza przed siebie kusząc los na własną rękę.

Właściwie to oprócz tego, że jedziemy do Kiszyniowa, jedyną rzeczą, którą ustaliliśmy była zbiórka chętnych na przemyskim dworcu, skąd mieliśmy wystartować. I już na początku te wybiórcze założenia trochę się pokrzyżowały. Cała ekipa rozdzieliła się na dwa człony za sprawą spotkania zapoznawczego, które w Rzeszowie poprowadził Starszy Organizator Grzegorz (Starszy Organizator gdyż Grzegorz jest starszy i ma kręconą, kruczoczarną brodę a’la Hammurabi). Drużyna Grzegorza zapowiedziała swój przyjazd do Przemyśla z lekkim opóźnieniem. Ja, Młodszy Organizator Bartek (Młodszy gdyż jestem młodszy i takiej brody nie mam) dotarłem na Główny Przemyśl o czasie i utworzyłem grupę przewodnią, przecierającą szlak do Lwowa. Termin ‘Organizator’ należy tu potraktować z solidnym przymrużeniem oka co z pewnością potwierdzą wszyscy zaradni uczestnicy wyjazdu.

A nie sposób nie napisać kto postanowił zaangażować się w tę podróżniczą plątaninę zmysłów połączoną z jednostajnie trwającym rewelacyjnym samopoczuciem. Przyjechali chłopcy i dziewczęta z Nowego Sącza, Krakowa, Głogowa, Łodzi, Rzeszowa, Warszawy, Wrocławia, Białegostoku – zewsząd. Przyjechali ludzie dokładnie tacy jak my wiec od początku wiedzieliśmy, że nie będzie problemu z szybkim znalezieniem wspólnego języka.

A pierwszy test czekał na nas już we Lwowie. Obydwie ekipy pod egidami swoich pryncypałów połączyły się już na lwowskim dworcu w jeden kolektyw. Natychmiast stanęliśmy przed koniecznością wyboru kierunku dalszej podróży. Dokąd teraz? Najbliżej do Mołdawii byłoby przez Czerniowce, ale biletów już brak. Następna do sprawdzenia Odessa. Są bilety do Odessy.

-Jedziemy do Odessy?

-Jedziemy.

Bez gadania, bez przekrzykiwania się, bez kłótni. Jednogłośnie Odessa. Bilety na 13sty wagon kupione hurtem i już jest pewne, że kolejne 12 godzin spędzimy na rozmowach w ukraińskim ‘pojezdzie’. Bajka. Ja uwielbiam ukraińskie pociągi, uważam nawet koleje ukraińskie za najlepsze jakimi kiedykolwiek zdarzyło mi się jechać. Rozkład wagonu sprzyja integracji, jest wygodne miejsce do spania, dodatkowo da się zaopatrzyć w czystą pościel, prowadnik wagonu obudzi na czas przed stacją, można u niego zamówić herbatę, jest czysto, przestrzennie, jest miejsce dla palących, atmosfera nigdy nie jest nerwowa i wszystko kosztuje niewiele. Bilet na pociąg relacji Lwów-Odessa kosztuje około 30 zł, a to prawie 800 km.

W międzyczasie poszliśmy z Piotrkiem zobaczyć co się dzieje w mieście i trafiliśmy do knajpy, w której akurat odbywało się pępkowe. Zostaliśmy ugoszczeni tak, że jak kiedyś będziemy robić tego rodzaju imprezę, to już jesteśmy doskonale przeszkoleni na wypadek przyjmowania przypadkowych gości. Co również nie pojęte, po jakimś czasie w tej knajpie znalazła się część pozostałej na dworcu ekipy, choć w całym Lwowie będzie pewnie z ponad tysiąc knajp to oni pojawili się akurat tam, gdzie zasiedliśmy my. Takie cuda.

Nadeszła godzina 21:30 czyli czas odjazdu pociągu. Stanąłem na peronie, zobaczyłem te rozciągnięte jak karmel w Marsie pociągi i pomyślałem o wspaniałej podróży, o przeniesieniu się do krainy, gdzie w zimie stare, komunistyczne „masziny” odpala się tylko na popych, sztandarową rozrywką jest strzelanie do znaków drogowych, a wypluta ślina jeszcze przed kontaktem z ziemią staje się kostką lodu. I choć nie jechaliśmy tam, nie jechaliśmy na Syberię wiedziałem, że wtedy musi być podobnie.

Oczywiście zwróciłem też uwagę na bardziej przyziemne sprawy. Że zaraz znów przez pół nocy będziemy śmiać się i rechotać głośno, że prowadnik będzie miał do nas częste pretensje, a za oknem przelatywać będzie ten monotonny krajobraz pustyni równin i pól. W końcu jednak wysiadając i żegnając kierownika wagonu złapię go na przychylnym spojrzeniu mimo, że usłyszę od niego ‘A idzcie, idzicie już’. Bo prowadnik rozumie doskonale harce młodych, ale musi przecież wyglądać z przekąsem żeby pokazać charakter i srogą, jak ukraiński mróz, osobowość, mimo że kryje się za tym niepohamowany pociąg do towarzystwa. Tacy już są Ci nasi wschodni towarzysze.

Herbatka z rana w pociągu najlepsza. fot. Martyna Piasecka

Odessa. Rozstrojone i ciche miasto o klimacie pocztówki w sepii z lat 70 tych. Przyjechaliśmy o 9:30, bilety na bus do Kiszyniowa kupiliśmy na dwie tury: 22:15 i 23:50. Znowu zgodnie, bez wyliczanek, wspaniała organizacja! Mieliśmy więc cały dzień żeby łazić, podglądać, gubić się, jeździć bez celu tramwajami tam i z powrotem, dostawać mandaty i spędzać czas na posterunku, odkrywać polskie akcenty miasta, gotować na środku ulicy czy natrafiać się na wesołe miasteczka z gadającymi gorylami i diabelskim młynem, z którego klarownie widać całe miasto i Morze Czarne. Wszyscy zaciągnęliśmy się odeskim powietrzem pełnym jodu, każdy na swój sposób i ruszyliśmy na wielki finał do Kiszyniowa. Na sylwestrową noc.

I nad morzem też byliśmy… fot. Martyna Piasecka

I zachody słońca też były ładne… fot. Martyna Piasecka

Po przyjeździe nic nie zwiastowało abyśmy wieczorem mieli bawić się rozochoceni w centrum stolicy kraju. Wysiedliśmy o 4tej rano nie wiadomo gdzie, zimno jak cholera, nie wiadomo, w którą stronę iść, nie wiadomo nawet za bardzo co robić. Na okrągło podchodzą do nas taksówkarze i pytają gdzie podwieźć, jaki hotel, co zamierzamy robić, ale my przecież tego nie wiemy. Udaliśmy się na dworzec z myślą, że tam znajdziemy ekipę, która wyjechała w Odessy tym busem wcześniejszym o 22:15. Ale ich tam nie ma. Pewnie już się gdzieś  grzeją spryciarze – pomyśleliśmy. Ale okazało się, że się nie grzeją. Przyszli na dworzec  30 minut po nas, bo na granicy przytrzymali ich dłużej. Takie cuda.

Sylwester w Mołdawii

Nocleg pod palmą w Kiszyniowie. Kto by pomyślał! fot. Marcin Solecki

Zdrzemnęliśmy się więc odkładając problem znalezienia lokum na później. Rano prędko trafiliśmy na dobry trop. Chłopcy z brygady poznali Polaków, którzy(organizatorzy jeszcze spali) również przyjechali do Kiszyniowa na Sylwestra. Wybierali się właśnie na mszę, którą miał poprowadzić polski ksiądz. A księża na obczyźnie zawsze są chętni do pomocy więc przypuszczalnie był to dobry pomysł na znalezienie czegoś taniego dla dużej grupy osób. Tak trafiliśmy na parafię rodaków.

Niestety placówka, do której ksiądz mógłby nas wysłać była zamknięta (Sylwester więc nie pracowali) i trzeba było szukać czegoś innego. Pomyśleliśmy, że zostaniemy na mszy i później (mañana, mañana!) zobaczymy co da się zrobić. Po nabożeństwie nie trzeba było jednak wykonywać żadnych dodatkowych ruchów. Z Bożą pomocą przyszła Pani Katarzyna. Starsza Pani, Polka, mieszkająca w Kiszyniowie. Bardzo ją ucieszył nasz widok i bez głębszego zastanawiania się z uśmiechem na ustach postanowiła przygarnąć całą trzynastkę (3 osoby wcześniej ulotniły się do swojego couchsurfera) do siebie. Ciężko powiedzieć jak nas to ucieszyło. Już nie tylko sam fakt, że mieliśmy zapewniony nocleg dla całej brygady, ale też byliśmy uradowani bardzo ciepłym i energicznym nastawieniem Pani Katarzyny.

Kiszyniów

Z apetytem degustujemy mołdawską kuchnię… fot. Marcin Solecki

Po przejeździe trolejbusem przez całe miasto znaleźliśmy się na jego obrzeżach przy samej „bramie do Kiszyniowa”, którą stanowią dwa potężne, a nawet monumentalne, 25cio piętrowe bloki. Zdjęciami tych kolosów wymienialiśmy się przed wyjazdem a teraz okazało się, że mieszkamy zaledwie kilkadziesiąt metrów od tych kolosów. Takie cuda.

W domu Pani Kasi, cóż tu dużo pisać, zostaliśmy przywitani jak synowie wracający z krwawego frontu, jak odbite z rąk smoka piękne córy. Pani Kasia skontaktowała nas również z chłopakiem, który oprowadził trochę grupę po mieście i zorganizowała transport na Ukrainę na dzień następny. Bezgraniczna pomoc, bezgraniczna wdzięczność, którą później w jakiś sposób postaraliśmy się wyrazić. Zresztą  naszej gospodyni chcę poświęcić osoby wpis więc zostawiamy całą otoczkę na później.

Mołdawia

Jeden z filarów „Bramy Kiszyniowa” fot. Martyna Piasecka

Widok na Kiszyniów z 25go piętra fot. Marcin Luraniec

Wreszcie Sylwester. Umyci, ogrzani, mający gdzie wrócić po harcach wyruszyliśmy na wieczorną zabawę na główny kiszyniowski deptak. Było przemiło, każdy wybawił się na swoje potrzeby, a na dodatek niespodziewanie noworoczny koncert zagrał zespół Gipsy Kings, którego kaset słuchałem jeszcze zanim poszedłem do podstawówki. Sylwester jak najbardziej można ochrzcić spektakularnym.

Nowy Rok, Kiszyniów

Nowy Rok! fot. Martyna Piasecka

Później powrót był już tylko powrotem choć też przytrafiło się kilka zabawnych sytuacji.

Aha, i już po przyjeździe do domu okazało się, że jeden z chłopaków, którzy zaprowadzili nas do polskiego kościoła to znajomy z klasy mojego przyjaciela ze szkoły średniej, do której wszyscy chodziliśmy. Takie cuda.

Nawiązując jeszcze do zapowiedzi, która pojawiła się na blogu na zachętę udziału w imprezie. Wielu uznało wymienione tam plusy i minusy za prześmiewczy żart i ironię a ja pisząc ten tekst ani przez chwilę nie miałem zamiaru tracić powagi. Weźmy na przykład pod uwagę punkt „Wysoka wartość dydaktyczna wyjazdu”. Przed startem wydawałoby się, że wycieczka na pewno nie będzie miała wymiaru krajoznawczego, a jeśli pojawią się jakieś godne uwagi elementy to zdecydowanie rozrywkowe. A trzeba pamiętać, że każda podróż, nawet taka zupełnie nienastawiona na zwiedzanie niesie ze sobą zbiory wiedzy pełne wzbogacających umysł elementów. I tak na przykład goszcząc u Pani Katarzyny poznaliśmy tradycyjną lokalną kuchnie chyba w najbardziej możliwie oryginalnym wymiarze, osłuchaliśmy się pouczających i obrazujących życie nad Dniestrem historii, zobaczyliśmy jak mieszka cząstka Polonii, oglądnęliśmy dobitnie jak szorstko prezentuje się widmo socrealizmu w kraju, którego terytorium kiedyś przecież znajdowało się w granicach Polski, uczestniczyliśmy w polskiej mszy w obcym państwie, przetestowaliśmy zupełnie inny system komunikacji miejskiej niż ten obecny u nas, przekonaliśmy się o brawurze lokalnych kierowców prowadzących pojazdy, przez których szyby patrzyliśmy na to jak gnije mołdawska wieś, aż w końcu bawiąc się w Sylwestrową noc w centrum Kiszyniowa konfrontowaliśmy nasz temperament z pociągiem do rozrywki Mołdawian. Każdy po raz kolejny, wyjeżdżając gdzieś na własną rękę, dowiedział się bardzo wiele i myślę, że uczestnicy nie zaprzeczą. A przecież dodatkowo w końcu i tak znalazł się przewodnik, który opowiedział nam trochę o kilku najbardziej rozpoznawalnych (a może najmniej zapomnianych) budynkach w Kiszyniowie. Chłonięcie osobliwości Mołdawii mieliśmy w opcji all inclusive.

Cieszymy się bardzo, że wyjazd się udał, bo takie wyjazdy mają swoją szczególną specyfikę i klimat (i nie tylko chodzi tu o szeroko pojętą integrację), a co najważniejsze jednoczą ludzi, którzy przecież chcą robić to samo. Także napaleni Waszym entuzjazmem już obmyślamy plany kolejnych wspólnych wycieczek licząc, że Ci którzy byli, zechcą pojechać jeszcze raz, a Ci, którym się nie udało bądź nie byli przekonani także zdecydują się wziąć udział. Jeszcze raz wielkie pozdrowienia dla wszystkich uczestników! Tak jest!

[fb-like]

Na koniec krótki filmik opowiadający historię całego wyjazdu:

Dołącz do dyskusji! 21 komentarzy

  • Michal pisze:

    Szukajac inspiracji na wycieczke sylwestrowa trafilem na opis Waszej wycieczki.
    Co mi sie podobalo: spontanicznosc i niewybredny sposob traktowania warunkow czyli jak bedzie to i tak bedzie dobrze. A i pomysl nietuzinkowy. Pare lat temu wybralem sie choc mniej spontanicznie do Minska na Sylwestra – bylo milo i nieoczekiwanie niezupelnie tak jak Bialorus opisuja nasze media.
    Co mi sie nie podobalo: zaczynanie niby-spontanu od wizyty na polskiej mszy i ciche oczekiwanie na pomoc ze strony czarnego. Czarny jest czarny i niezaleznie od miejsca uprawiania zabobonu powinien byc omijany a nawet dyskryminowany. To przedstawiciel Czarnej Sotni odpowiedzialnej za wszystkie polskie nieszczescia! Za dzisiejszy stan duchowy polskiego spoleczenstwa rowniez!!!

    Gratuluje pomyslu i zycze powodzenia na Zwariowanym Szlaku :-)))

  • Milosz pisze:

    Szkoda, że po fakcie się o tej akcji dowiedziałem 🙂

  • O. pisze:

    To ja czekam niecierpliwie na kolejny wyjazd 🙂 Odkryłam Wasz blog dopiero dzisiaj i zaczytuję się z szerokim uśmiechem na twarzy i wielką ochotą by jak najszybciej ruszyć w drogę 🙂

  • Monika pisze:

    „Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda…” Eh, dla takich chwil warto żyć!!! Nawet, Jeśli człowiek znów o rok starszy:)

  • zagmatwana pisze:

    aaa jak czytałam to przypomniał mi się mój wyjazd sylwestrowy, tylko celem była Odessa. Jechałam identycznym pociągiem, o tej samej godzinie z Lwowa tylko bodajże dzień później ; ) no i ten wieeelki goryl w stroju mikołaja. 

  • Witek pisze:

    Ja też, ja też! Miałem już plany na Sylwestra, ale Tomasz wyglądał bardzo zachęcająco. Super pomysł, dzięki że zorganizowaliście coś takiego w ogóle.

  • Dez Organizatorka pisze:

    jak się naczytam takich blogów, to chce mi się zakładać buty i ruszać w świat 🙂 najtrudniej jest zacząć 😛

  • kdn222 pisze:

    A ten wyjazd walentynkowy to gdzie planujesz Bartek, jestem wstępnie zainteresowana…

  • żółwica pisze:

    Ekstra! Czekałam na relację, bo czułam, że wyprawa się uda:-] Niech Nowy Rok przyniesie Wam jeszcze więcej takich podróży! 
    Pozdrawiam

  • Monika pisze:

    Mam pytanko: a czy trochę starsi chłopcy i dziewczęta
    też są mile widziani?

  • Bartek pisze:

    Genialnie się to czyta, ja też jestem podróżnikiem i z chęcią się przyłącze do jakichś innych wyjazdów. Napisz jeszcze jaki wyszedł koszt

  • Wiola Starczewska pisze:

    To ja już zapisuję się na kolejną wyprawę!

Miejsce na Twój komentarz

*