Skip to main content
search
0

Rudi był niewidomy i potrzebował pomocy. Andrzej był w pełni sił i potrzebował pieniędzy. Los, w nieprawdopodobnych okolicznościach, skrzyżował ich ścieżki. Rudi na ostatnie lata swojego życia zyskał opiekuna i przyjaciela, a Andrzej został milionerem…

Poznaliśmy Pana Andrzeja przez Internet, a w zasadzie to on poznał nas. Regularnie czytał naszego bloga i wysyłał nam elektroniczne kartki z pozdrowieniami z rożnych miejsc na świecie. Kontakt nawiązywaliśmy bardzo powoli (głównie z naszej winy), ale koniec końców dwa tygodnie temu wylądowaliśmy w berlińskim mieszkaniu Pana Andrzeja i wreszcie dowiedzieliśmy się co skłoniło 64-latka z Piły do podróżowania po świecie. Historia, zataczając coraz szersze kręgi w nurty historii, powoli zmierzała w stronę tajemniczego mężczyzny o imieniu Rudi, by w końcu totalnie zwalić nas z nóg. Brzmi jak baśń, albo scenariusz hollywodzkiej produkcji, a zdarzyła się naprawdę i to całkiem niedawno. Posłuchajcie.

Lata 90. dla wielu Polaków nie były łatwym okresem. Wielu straciło dotychczasową pracę, wielu ruszyło za chlebem na zachód po otwarciu granic. Podobnie było z Panem Andrzejem. Żeby utrzymać dom i rodzinę ruszył do pracy za granicę. Prowadził stołówkę w Moskwie i pasł świnie w Grecji. W końcu trafił do Niemiec, na budowę, ale lepiej posługiwał się nożem, jako technik żywienia, aniżeli kielnią, dlatego wkrótce został na lodzie.

Pewnego dnia, będąc w totalnej depresji i nie mając pomysłu na kolejny ruch w życiu, włócząc się po Berlinie, Pan Andrzej zobaczył starszego, zagubionego mężczyznę w długim płaszczu i kapeluszu z siatkami na zakupy. Był niewidomy i poprosił o pomoc w przejściu na drugą stronę ulicy, potem jeszcze kawałek na przystanek. Tam okazało się, że z powodu remontu rozkład jazdy został tymczasowo zmieniony i zostały wprowadzone linie zastępcze. W normalnych warunkach Rudi, bo tak miał na imię niewidomy mężczyzna, sam wiedział do jakiego autobusu ma wsiąść i kiedy wysiąść, ale w tej sytuacji był uziemiony, dlatego Pan Andrzej zaoferował mu swoją pomoc i odwiózł go do jego mieszkania.

Mieszkanie Rudiego było w opłakanym stanie. Na podłodze walały się śmieci, ściany lepiły się od brudu, a wśród rzeczy panował totalny chaos. Okazało się, że Niemiec mieszka sam, wszyscy członkowie jego rodziny już nie żyją i nikt nie przychodzi mu pomagać. W rozmowie szybko wyszło, że Andrzej właśnie szuka pracy, więc Rudi zaproponował mu dobrą stawkę za doprowadzenie mieszkania do porządku, kilka godzin dziennie. W tym trybie zajęło mu to prawie trzy miesiące. Przez ten czas Panowie dobrze się poznali i przypadli sobie do gustu, dlatego Rudi zatrudnił Pana Andrzeja na stałe. Kilkanaście godzin w tygodniu, Pan Andrzej spędzał w mieszkaniu Rudiego, sprzątał, gotował mu obiady i dotrzymywał towarzystwa.

Po jakimś czasie Rudi wylądował w szpitalu, z jego zdrowiem było coraz gorzej i od tego czasu wymagał stałej opieki. Zaproponował Panu Andrzejowi pokój w swoim mieszkaniu, a tym samym rolę pomocnika w większym wymiarze czasowym. Wkrótce udało się oficjalnie zarejestrować Pana Andrzeja jako prawnego opiekuna Rudiego, co oznaczało legalną pracę i stałą pensję.

Kim był Rudi? W przeszłości zajmował się rachunkowością. Zanim Pan Andrzej przeczytał mu wyciąg z banku, który przyszedł pocztą, ten już sam zawczasu wyliczał wszystko w głowie i podawał prawidłowe liczby. Fascynował się też fotografią, miał dziesiątki aparatów fotograficznych, obiektywów, filtrów i innych gadżetów. Wzrok stracił prawdopodobnie przez lampy magnezjowe. Może był to jednorazowy wypadek przy pracy, może stopniowy zanik widzenia z powodu zbyt częstego naświetlania, do końca nie wiadomo. Nie miał już żyjącej rodziny. Żył bardzo skromnie, w niewielkim, zapuszczonym mieszkaniu na przedmieściach Berlina.

Po kilku latach wspólnego mieszkania Rudi zmarł. Pan Andrzej był dla niego najbliższą osobą, dlatego zapisał mu w testamencie wszystko co posiadał. I chociaż każdy, kto widział Rudiego na pewno by tego nie powiedział, okazało się, że był bardzo bogatym człowiekiem. Zostawił Panu Andrzejowi… 800 tys. euro i dom letniskowy w okolicach Berlina.

Pan Andrzej z dnia na dzień stał się milionerem, ale jak sami niedługo usłyszycie w wywiadzie wideo, nie przeszkodziło mu to żeby w wieku 60-kilku lat zacząć jeździć na stopa i nocować po parkach i dworcach. Po śmierci Rudiego przez kolejne lata opiekował się chorymi, aż do ich ostatnich chwil, w tym samym berlińskim mieszkaniu. O Panu Andrzeju na pewno jeszcze sporo usłyszycie (tutaj znajduje się wywiad wideo z jego mieszkania).

Kim jednak był Rudolf Sackel? Jak doszedł do takiej fortuny i dlaczego na końcu życia został sam. Pan Andrzej nie znał odpowiedzi na te pytania. W piwnicy jego berlińskiego mieszkania znajdują się jednak kufry pełne zdjęć, kartek, pamiątek, starych aparatów fotograficznych, których część udało nam się przywieźć do Polski z niemieckiej majówki. Może na podstawie tych artefaktów uda nam się zgłębić tę tajemnicę i odpowiedzieć przynajmniej na część z wielu pytań jakie rodzą nam się w głowie w związku z tą historią…

Zdjęcie na początku wpisu to kartka zaadresowana na Herr Rudiego Sackela z San Remo w 1961 roku.

[fb-like]

Patryk Świątek

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 2 komentarze

Miejsce na Twój komentarz

*