Skip to main content
search
0

Robi się w Gruzji dosyć tłoczno. Jeszcze kilka lat temu kraj był dla większości podróżujących zagadką, którą z powodu wojny z Rosją i napiętej sytuacji politycznej mało kto chciał rozwiązywać. Legendą była wtedy gruzińska gościnność opiewana w rozkosznych opowieściach o lokalnych biesiadach, które przywozili ze sobą podróżujący na Kaukaz lądem. Teraz się lata, turystów jest więcej, a Gruzini nadal chcą być gościnni. Tylko czy starczy im na to cierpliwości?

Warszawa, Kraków, Poznań, Gdańsk, Wrocław, Łódź, jakiekolwiek polskie większe miasto. Na ulicach w centrum wszędzie tłum goniących ludzi, znieczulica w sklepach, wymuszone uśmiechy, katorga przystosowywania się do niechcianych sytuacji. Nie ważne kto jest kim, gdzie co robi, wszystko przebiega taśmowo, materialny bilans zysków i strat musi wyjść na plus. Nie liczą się żadne relacje, dobre wrażenie chce się najbardziej pozostawić w przypadkach, w których się to opłaca. Nie liczy się duch, liczą się papierowe świstki chowane byle głębiej. Tak widzę główny nurt miejskiego życia.

Gruzińska gościnność brzmi znajomo. W kraju nad Wisłą też było kiedyś głośno, tyle że o gościnności polskiej. Polska gościnność. Dziś brzmi trochę śmiesznie aczkolwiek wciąż lubimy się nią chwalić. Szkoda, że nie widać aby zagubionemu na ulicy obcokrajowcowi ktoś dobrowolnie pomógł lub swobodnie i bezinteresownie zaproponował nowemu cokolwiek. Nie mówiąc już o luźnym rzucaniu uśmiechów. Łatwiej znaleźć płaszczyznę do wojowania niż pole do manewrowania pozytywnymi emocjami.

gruzinski posilek

Ale polska gościnność nie wzięła się przecież znikąd, nie jest sztucznym wymysłem. Chociażby znane wszystkim przysłowie „gość dom, bóg w dom” wyznaczało kiedyś podejście Polaków do przyjezdnych i wielokrotnie było to elementem narodowej mantry. Czyli też potrafiliśmy, niekiedy jeszcze wciąż potrafimy.

Użmauda. Polska wioska pośrodku lasów, łąk, jezior, pastwisk, wzgórz – krótko mówiąc tłumów tutaj nie ma. Jako mieszczuch czujesz się tu wyjątkowo nie tylko ze względu na okoliczności przyrody. Chcesz wypożyczyć rower, ale wypożyczalnia jest zamknięta. Po 5 minutach twój gospodarz przynosi swój rower zarzekając się, że nie ma najmniejszego problemu aby z niego korzystać. Wsiadasz więc. Przejeżdżasz obok grupki bawiących się dzieciaków, a te chórkiem wyśpiewują wdzięczne „Dzień dooobry!” Uśmiech od razu ciśnie się na usta. Później pora na śniadanie. Młoda dziewczyna podająca jedzenie nie robi tego od niechcenia. Chętnie pogada, opowie co u niej, co robiła i poleci jakieś miejsce. Wszystko totalnie nie wymuszone. Po prostu taka jest.

I tacy są ludzie w Gruzji. Tacy, jak u nas gdzieniegdzie jeszcze na dalekiej prowincji. A dlaczego już wkrótce tacy nie będą? Właśnie przez przyjezdnych zza granicy. A dokładnie przez to, że traktują siebie z wyższością.

Ludzie przyjeżdżający do Gruzji coraz częściej pragną nie tyle poznać ludzi czy nauczyć się od nich ich podejścia do gości ale zwyczajnie prostacko obniżyć sobie jedynie koszty podróży w zamian za fałszywy uśmiech. Gruzini to widzą co maltretuje ich dobroduszne podejście do turystów. Traktowanie takich sytuacji bardzo przedmiotowo, na zasadzie 'oooo, zaprosili nas do domu, super wyciągaj aparat, ale heca’ wysysa całą magię intymności spotkań ludzi z dwóch innych światów plasując na jej miejscu zażenowanie i chęć zakończenia tej arogancji. Nie róbmy tak. To z pewnością długi proces i wcale nie musimy pchać go w niewłaściwą stronę.

O co mi chodzi? Odsuwając się jeszcze na moment od pojedynczych, skrajnie złych zachowań wpływ na całokształt ma też liczba ludzi, którzy do Gruzji przyjeżdżają co przekłada się na zachowania miejscowych. Skracając w Polsce wygląda to tak: kiedyś gościnni byli wszyscy, w największych miastach i najmniejszych wsiach. Zmienił się system (bardzo dobrze), narodziła się turystyka (bardzo dobrze), przyjechały pieniądze (bardzo dobrze), ale momentalnie straciliśmy przyjacielski instynkt. Teraz pozostał on jedynie tam, gdzie nie splunęła jeszcze globalizacja.

W Gruzji: początek analogicznie. Za to turystyka dopiero się tam rodzi, pieniądze dopiero przyjeżdżają, a przyjacielski instynkt jest poddawany próbie. I za to czy pozostanie czy zostanie totalnie wypchnięty do najmniejszych zamieszkałych ośrodków zależy w dużej mierze od nas czyli od osób jeżdżących do Gruzji.

Oczywiście Gruzja będzie się rozwijać (zależy to też sporo od polityki o czym w następnym tekście) i ludzie coraz bardziej będą myśleć o pieniądzach zamiast o przyjmowaniu gości ale warto dbać o wzajemne stosunki, tym bardziej, że Gruzini wyjątkowo cenią sobie Polaków.

Kiedyś napisałem krótką relację o przypadkach, które wydarzyły się podczas naszej pierwszej podróży do Gruzji. Z przyjemnością wspomnę teraz skromnie o tym co działo się przed tygodniem. Przenieśmy się na chwilę na Kaukaz.

W pustej od jakichkolwiek przewodnikowych atrakcji miejscowości Tianeti, obok drogi wylotowej z miasta, jest spory sklep. Wchodzimy do niego aby kupić alkohol. Cała wysoka jak książkowy regał półka za plecami ekspedientki ugina się od ciężaru przeróżnych flaszek lecz to nie po nie tutaj przyszliśmy. Interesuje nas klasyczny gruziński wysokoprocentowy samogon – czacza. Obok kręci się właściciel sklepu uśmiechając się do nas nieśmiało. Pytam go więc czy jest czacza, na co on przytakuje, żę czacza jest. Ale przecież nie sprzeda nam kota w worku, musimy pokosztować. Do chłodni pełnej lodów, przy której rozmawiamy przystawia nam krzesła i wychodzi. Czekamy trochę spodziewając się tego co się szykuje. Zaraz wraca. W rękach niesie dwa talerze, jeden z chlebem drugi z serem. Tłumaczy, że to na zagrychę choć oba półmiski zapełnione są po brzegi jakbyśmy mieli siedzieć tu do rana. Robi jeszcze jeden kurs do sieni i przynosi flaszkę i szkło, kieliszkom zdecydowanie bliżej do literatek. Wznosimy pierwszy krótki toast. 2 metry obok ktoś przy kasie kupuje proszek do prania i ciastka kiedy my przy ladzie degustujemy trunek. Posmakowało, bierzemy. Ale jeszcze nie, gospodarz namawia na wypicie drugiego (klasycznie na drugą nóżkę). Robimy to a kasjerka podlicza za naszymi plecami kolejne zakupy. Jesteśmy już pewni, że nam smakuje. Chwalimy samogon właściciela sklepu i płacimy za butelkę i ser, a on zadowolony z naszej decyzji z namaszczeniem rozlewa ostatnią kolejkę z flaszki do degustacji, bo skoro już wychodzimy to wypada jeszcze wypić na drogę. Daleko nie mieliśmy więc zdecydowaliśmy, że faktycznie można. To na zdrowie. Za wypity alkohol nijak nie chciał właściciel sklepu przyjąć zapłaty. Nijak. Ale można było w zamian zrobić u niego spore zakupy czyli odwdzięczyć się pośrednio. Kiedyś jeszcze wpadniemy z czymś naszym, aż się zdziwi. Akurat fanty z narodowymi barwami były już rozdane.

alkohol w gruzji

Na stopa niby trzeba się ustawiać w specjalnych miejscach, odpowiednio widocznym, odpowiednio ubranym, o odpowiednich porach i tak dalej. Na pewno to pomaga, ale jeśli ktoś się chce zatrzymać to się zatrzyma chociaż nie wiem co. Tak było i za Lagodekhi kiedy zatrzymał mi się granatowy ford z 4 dziewczętami i dwójką dzieci w środku. Najpierw myślałem, że chcą się mnie po prostu zapytać czy wszystko w porządku, czy może potrzebuje się czegoś dowiedzieć, ale nie. Miałem z nimi pojechać. Wziąłem więc jednego dzieciaka na kolana i jadę. Pytam gdzie jedziemy. Po angielsku, po rusku, po niemiecku. Nic. W tym momencie zafunkcjonować może tylko gruziński. No to dobra, gdzieś tam dojedziemy, wszystko mi jedno. Ciężko o lepsze momenty w podróżowaniu. Dojechaliśmy do najzwyklejszej wioski. Dziewczyny proszą mnie abym wszedł do domu. Czuje się trochę niepewnie. Zaraz zupełnie obcy ludzie zobaczą, że w biały dzień ktoś zupełnie obcy zakłóca im spokój. Staram się przypomnieć sobie kilka poręcznych zwrotów po rosyjsku. Na przeciw wychodzi mi matka jednej ze współpasażerek i zaprasza mnie do rozmowy po angielsku 🙂 I już po 10 minutach dynamicznego opowiadania jak ja się tu znalazłem i co się działo wreszcie wiem o co chodzi. Do gospodyni, Pani Lamary, obiecałem jeszcze wpaść, a jeszcze za nim to nastąpi pójdzie paczka z magazynami i oczywiście polską kiełbasą.

butelka czaczy

Każdy nasz kontakt z zapraszającym nas do siebie Gruzinem będzie miał swój wydźwięk. Każdy gospodarz będzie później opowiadał znajomym o wizycie obcokrajowców, każdy słuchający na podstawie tej opinii będzie wyrabiał sobie zdanie. Możemy jeździć tam myśląc tylko o sfotografowaniu stołu i zrobieniu sobie zdjęcia z rodziną aby opowiedzieć w Polsce znajomym, że byliśmy na suprze i „też jedźcie bo nie trzeba dużo kasy bo pewnie Was ugoszczą”, lub możemy też odwdzięczyć się prezentem, skupić się na słuchaniu co kto ma do powiedzenia i starać się zainteresować własnymi opowieściami. Tworzyć najzwyklejszą atmosferę wzajemnego zainteresowania. Bo rozumiem jeśli się do kogoś przychodzi to chyba jest się ciekawym kim jest ten człowiek i dlaczego właśnie tak a nie inaczej postępuje wobec mnie.

Każdy kto się decyduje na wejście do domu obcego staje się ambasadorem swojego kraju i to właśnie od takich małych spotkań, nawet gdzieś na skraju lasu, tworzy się potem ogólny obraz przyjezdnych. Fajnie by było więc gdybyśmy byli świadomi swoich zachowań.

Pokolenie dzieciaka ze zdjęcia na górze z pewnością będzie już miało inne podejście do turystów niż dzisiejsi wiekowi gospodarze. Pytanie tylko, w co przekuje się obecny stan. My jesteśmy kowalami.

[fb-like]

Dołącz do dyskusji! 18 komentarzy

  • Zbigniew Zalewski pisze:

    Super artykuł. Wybieram się w odwiedziny do Gruzji na zaproszenie przyjaciela. Nie wypada jechać bez podarków. Co radzisz zabrać. Pozdrawiam.
    Zbyszek

  • CzajkaTravel pisze:

    Bardzo mądry artykuł ukazujący prawdziwe oblicze zmian zachodzące w zachowaniach Gruzinów. ; ) Dzieki i czekam na dalsze notki o specyfice gruzińskiego kultury!

  • Justyna admiring-diversity.pl pisze:

    Uff… Dobrze, że przeczytałam Wasz artykuł przed wyjazdem. Teraz uniknę drobnych wpadek. Co do polskiej gościnności, macie niestety rację – zanika. Stawia się niby ten talerz dla zbłąkanego wędrowca przy Wigilii, ale raczej nikt nie zaprosi takiego do środka, gdy ten już się zjawi.

    Na szczęście znam kilka wyjątków od powyższej reguły i niezmiernie mnie to cieszy! 🙂 Ze swojego doświadczenia dodam, że Ukraińcy też są wspaniali. U nikogo w domu nie byliśmy, ale są bardzo chętni do pomocy 🙂

    Po każdym takim tekście, jak Wasz, Gruzja staje się jeszcze piękniejsza 😉 Inne też przeczytam!

    A propos jeszcze takich spraw praktycznych, jak bardzo przydaje się ruski? A inne języki?

    • Bartek Szaro pisze:

      Ruski jest najbardziej komunikatywnym obcym językiem w Gruzji. Z ludźmi młodego pokolenia można próbować rozmawiać po angielsku. Cała reszta języków raczej się nie przyda.

      „Ukraińcy też są wspaniali” – również jestem tego zdania!

  • Ech, czytam Wasz kolejny artykuł i utwierdzam się w przekonaniu, że macie talent.

    W tym regionie zakochałem się szybko. Najpierw była Armenia. Niewielu tam było turystów i w ogóle jakoś tak spokojnie do nas podchodzono. Potem przyszła Gruzja, do której wybrałem się, gdy przeprowadziła się tam moja siostra. Dzięki temu, że tam mieszkała, znała ich, a przynajmniej ciągle poznawała, udało mi się spotkać wspaniałych ludzi i przeprowadzić z nimi wiele ciekawych rozmów. Do Gruzji wróciłem kilka miesięcy później. Pamiętam, że prawie każdy na pokładzie samolotu jak mantrę powtarzał historie o tym, jak będzie super, bo oni są tacy gościnni i w ogóle wspaniali.

    Potem, gdy rozmawiałem z ludźmi, którzy z Gruzji wracali, mniej więcej połowa była zawiedziona faktem, że nikt nigdzie ich nie zaprosił, że nie trafili na żadną imprezę, że co to w ogóle jest. Druga połowa miała szczęście i liznęła gruzińskiej gościnności.

    Gruzja. Tak jak mówiliście, kiedyś nieznany kraj. Teraz w zasadzie można zapytać – kto w Gruzji jeszcze nie był, bo wydaje się, że wszyscy..

  • Cezary pisze:

    Lagodekhi? Tianeti:P Też tam byłem, i zgadzam się z przemyśleniami autora:P Takie same refleksje mam po mojej wyprawie do Gruzji i kilku jeszcze krajów…http://opispodrozyzgruzjidopolski.wordpress.com/the-blog/ pozdrawiam wariatów!

  • Hanna pisze:

    nam nie przytrafiła się gościna ze strony Gruzinów, ale mimo to każdy chciał nam pomóc 🙂 w Gruzji ugościł nas Azerbejdżanin, w Armenii – Ormanie dwukrotnie 🙂 tylko raz zrobiliśmy sobie z naszymi gospodarzami pamiątkowe zdjęcie, w końcu byliśmy w gościach, a nie w zoo! najważniejsze, że wszystkie obrazki mamy w głowie 🙂

  • Krzysztof pisze:

    Naprawdę, p. Bartku świetny i mądry tekst. Mogę to spokojnie napisać z mojej 66-letniej perspektywy. Czy po Gruzji można jako tako podróżować autobusami?

  • Tomek pisze:

    Popieram!

  • ja pisze:

    Podoba mi się to zdanie, że wchodząc do obcego domu jesteśmy ambasadorami swojego kraju.

  • sylwia pisze:

    własnie odkryłam waszego bloga, jestem zauroczona, wasze relacje z podrozy naprawde zachecaja do odkrywania tych miejsc. swietnie ze tak mlodzi ludzie jak wy potrafia tak fantastycznie opowiadac o podrozach. gratuluje!!!

  • Krzysiek pisze:

    Genialny tekst, powinien być czytany każdemu przed każdą podróżą. Moje pytanie jest takie: jakie prezenty najlepiej przywieźć ze sobą do Gruzji, aby gospodarze nie poczuli się urażeni, a raczej miło wspominali naszą wizytę? Wręczanie ich zawsze wymaga taktu i dozy wiedzy o potrzebach czy zamożności gospodarzy i wbrew pozorą można całe dobre wrażenie zepsuć nieprzemyślanym gestem (choć płynącym z dobego serca)

    Wzamian porada dla jadących do Lwowa, kwaterujących się u Polonii. Zazwyczaj są to dość ubodzy ludzie, dla których wynajem mieszkań jest nierzadko jedynym sposobem na utrzymanie się. Bogaci sa natomiast dobrym sercem i chęcią pomocy – spotkany przez nas na przejściu w Medyce Olek pomógł nam dostac się do Lwowa, przeprowadził przez miasto i znalazł świetny nocleg. Jak sie odwdzięczyć? Choćby przywożąc ze sobą tradycyjne polskie wędliny. Na Ukrainie mięso jest bardzo drogie, więc polskie kiełbasy czy wędliny będą strzałem w dziesiątkę. Byle nie przesadzić, i nie pomylić wdzięczności z pomocą społeczną, bo wtedy zostawimy w gospodarzach mieszane uczucia.

    • Bartek Szaro pisze:

      Myślę, że to czy gospodarze poczują się urażeni nie zależy akurat od tego czy dostaną prezenty. Bardziej chodzi chyba o to żeby taką gościnę potraktować jak wizytę u dobrych znajomych. Zachowywać się szczerze i nie skupiać się na naciąganych wymianach uprzejmości tylko zachowywać się swobodnie. Nikt nas przecież nie zaprasza po to żeby dostać prezent.

      Jakieś podarunki to według mnie wspaniały wyraz podziękowania, który dodatkowo być może da gospodarzom do zrozumienia, że jeszcze bardziej doceniamy gest ugoszczenia nas. Najbardziej liczy się gest. Mogą to być na przykład szaliki w barwach narodowych, płyty z polską muzyką folk, pocztówki nawet nasze przedmioty osobiste, słodycze – granicą jest tak naprawdę fantazja. Nie sądzę żeby ktoś się na nas obraził jeśli chcemy komuś coś szczerze podarować.

      Przede wszystkim wielki szacun za to, że myślisz o tym aby się chłopakowi odwdzięczyć. Zrób po prostu jak uważasz. Jeśli będzie to motywowane prawdziwym zapałem wzajemnej wymiany uprzejmości to jestem pewien, że wyjdzie elegancko. A polska kiełbasa? Czemu nie. Przecież jest najlepsza na świecie!

  • Aniaa pisze:

    Bartek lubie Twój styl pisania i wgl strasznie mądre słowa można wyczytać 🙂

Miejsce na Twój komentarz

*