Skip to main content
search
0
Nasz pobyt w Gruzji zbliżał się ku końcowi.  W planie mieliśmy jeszcze zobaczyć Batumi i spędzić trochę czasu odpoczywając na wybrzeżu Morza Czarnego. Niestety, jak zwykle, przygoda postanowiła się trochę nami zabawić…

Kiedy słońce znikało już za horyzontem dotarliśmy do Poti, głównego portu Gruzji, leżącego niespełna 90 km na pólnoc od Batumi. Postanowiliśmy spędzić noc nad jeziorem nieopodal wybrzeża i korzystając z rad miejscowych dotarliśmy tam w niespełna dwie godziny. Było już zupełnie ciemno. Na niebie nie było widać gwiazd ani księżyca. Jedynie rozbłyski piorunów co jakiś czas rozświetlały noc odbijając się w tafli jeziora, nad którym górowała wielka, stara, żelazna kładka prowadząca w stronę znajdującej się 300 m dalej plaży. Namiot rozbiliśmy tuż obok domków letniskowych nie zamieszkałych w tej chwili przez nikogo. Byliśmy zmęczeni, przepoceni i głodni. Nie marzyłem o niczym innym jak o wskoczeniu do jeziora i kiedy już miałem to zrobić pojawił się przy nas strażnik z latarką pilnujący terenu i oznajmił, że to jest teren prywatny i nie możemy tutaj obozować. Zaczynało padać i nie mieliśmy ochoty się przenosić, ale nasze prośby nic nie dały. Powiedział nam, że możemy się rozbić na plaży, wystarczy przejść przez most potem chodnikiem jakieś 200 m i będziemy na miejscu (pod tekstem na zdjęciu satelitarnym dokładnie widać jezioro, most i plażę).

Mieliśmy już dość przygód tego dnia i chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Wzięliśmy więc namiot w ręce nawet go nie składając i ruszyliśmy wskazaną nam przez ciecia trasą. Kiedy przechodziliśmy przez most w świetle błyskawic i akompaniamencie grzmotów krajobraz wyglądał jak w filmie grozy. Tak jak mówił strażnik za mostem zaczynała się betonowa ścieżka prowadząca przez las. Jej koniec widzieliśmy niewyraźnie i szybkim krokiem zmierzaliśmy w tamtą stronę. W pewnym momencie minęliśmy stojące na skraju ścieżki dwie postacie. Ja niosłem namiot z przodu, więc zobaczyłem ich jako pierwszy i minąłem bez słowa, a Bartek nawet ich nie zauważył bo pole widzenia zasłaniał mu namiot, który trzymał tyłu. Nagle usłyszałem krzyk Bartka i zobaczyłem, że szarpie się z mijanymi przed chwilą postaciami. Napastnicy myśleli pewnie, że uda im się go ogłuszyć bo został uderzony dwa razy kamieniem w tył głowy. Zanim zdążyłem podejść w tamtą stronę z lasu wyskoczyło kolejnych dwóch oprychów, którzy doskoczyli do mnie.

Do końca nie byliśmy pewni, ale w sumie zaatakowało nas czterech lub pięciu młodych Gruzinów. Wykrzykiwali coś agresywnie po gruzińsku i świecili latarkami po oczach. Jeden z nich trzymał lub udawał, że trzyma w dłoni pistolet, drugi wymachiwał nożem. Dopadli nas w idealnym momencie. W nocy,w środku lasu, z dala od jakichkolwiek zabudowań i podczas burzy, która zagłuszała nasze ewentualne krzyki. Dodatkowo nieśliśmy ciężkie plecaki i nieporęczny namiot, który oddzielał nas od siebie. Nie mogliśmy się skomunikować i działać wspólnie.

Po chwili szamotaniny przy mnie stało już trzech oprychów. Ściągnęli mi z głowy latarkę, z ręki zegarek i kazali zdjąć plecak, cały czas wymachując bronią i krzycząc coś po gruzińsku. Nagle Bartek, przy którym został tylko jeden z nich, wyszarpnął się i zaczął uciekać w stronę jeziora wzywając głośno pomocy. Mężczyźni momentalnie poderwali się do biegu w przeciwną stronę, ku plaży, zabierając ze sobą cały mój dobytek. Zacząłem biec za nimi żeby zobaczyć, w którym kierunku uciekli. Przestałem dopiero wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, że sam i tak nic nie zdziałam, a to może nie być koniec przedstawienia, więc lepiej trzymać się razem. Zawróciłem i ruszyłem w stronę kładki. Znalazłem Bartka w pobliskiej restauracji, kiedy próbował wytłumaczyć podchmielonym Gruzinom co się stało i zwerbować ich do pomocy.

We trzech (dołączył do nas jeden z Gruzinów – Dima) podążyliśmy trasą, którą uciekali, ale nic nie znaleźliśmy. Poprosiliśmy więc Dimę, z którym rozmawialiśmy po rosyjsku, żeby zadzwonił w naszym imieniu na policję. Dziesięć minut później staliśmy w deszczu w świetle pięciu radiowozów i eskorcie kilkunastu policjantów. Żaden z nich nie mówił po angielsku, dlatego zeznania składałem łamanym rosyjskim. Po chwili dołączył do nas, jak nam się początkowo wydawało, cywil, który mówił po angielsku. Tłumaczył wszystko reszcie policjantom i koordynował ich działania. Kiedy później siedząc w jego terenowym BMW zapytałem kim jest, odpowiedział: „-Jestem szefem policji w Poti. Po twojej prawej stronie siedzi szef drogówki, a po lewej szef detektywów”. W takim towarzystwie zostaliśmy dowiezieni na komisariat żeby złożyć zeznania. Trwało to dłuugo. Bartek już prawie spał na stole, a ja wyliczałem dokładnie co miałem w plecaku rozmawiając z protokolantem po rosyjsku. Totalna monotonia, nuda i zmęczenie.

Ale wtedy do Sali weszła ONA! Kobieta marzenie – w obcisłej „małej czarnej” przepasana pasem ze złotą klamrą, w butach na obcasach…

…z jedną nogą krótszą od drugiej, ze szkłami w okularach grubości denek od słoików i głosem zachrypniętym niczym stara alkoholiczka, pięćdziesięcioparoletnia kobieta. Nasza tłumaczka.

-Juu aarrr tułaarrrii? – zapytała po angielsku z wschodnio-syberyjskim akcentem.

-Yyyy – odpowiedzieliśmy nie wiedząc o co jej chodzi.

-Juuu aaarrr tułaaarrriii? – powtórzyła.

– Yyyyy.

-Juuuu aaaarrr tułaaaarrriiii?!

-Tourists? Yes, we are tourists – w końcu Bartek doszedł do tego o co jej chodziło. W tym momencie poczułem się jak w czarnej komedii. Odwróciłem się i zacząłem śmiać nie mogąc przestać. Dwie godziny temu zostałem napadnięty i okradziony ze wszystkiego, ale jakoś nie potrafiłem się tym przejmować patrząc na na naszą tłumaczkę. Nie dało się i już.

Przeprowadziliśmy szybką konwersację przypominającą rozmowę pierwszoklasisty  ze szkoły specjalnej w Gambii z Turkiem zajmującym się przez całe swoje życie szyciem butów, brzmiącą jak skrzypienie bardzo starych, długo nie oliwionych drzwi z jednej i niezrozumiałych przytakiwań z drugiej strony, po czym dokończyliśmy moje zeznania, tym razem z tłumaczeniem:

– Łłoot koolorrr łeerrr joorrr tiisziirrrts?

– One blue, three black.

– Proszę zapisać. Jedna czarna i trzy niebieskie – przetłumaczyła śledczemu.

Potem trzeba było spisać nasze paszporty i nasza tłumaczka postanowiła pomóc śledczemu w tym arcytrudnym zadaniu. Wzięła mój paszport i czyta moje imiona (Patryk Maciej):

– Paaatriiiik, Mmm… Mmmeeesssage?

Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem. Zresztą nie mogłem przestać się śmiać odkąd usłyszałem pierwsze angielskie słowo z jej ust: Heelołłł, które zaskrzypiało w moich uszach i do tej pory przywołuje je sobie w głowie kiedychce sobie poprawić humor.

Z kolei Bartek w zeznaniach występuje pod tajemniczym nazwiskiem Klaudiusz.

A więc Patrik Message Świątek i Bartłomiej Klaudiusz złożyli zeznania i zostali ulokowani w „pokoju gościnnym” głównej komendy w Poti i nie próbując zbyt dużo myśleć udali się na długo wyczekiwany spoczynek…

Oto film z naszej celi:

Przed snem zrobiłem sobie jeszcze tylko szybkie podsumowanie sytuacji. W moim posiadaniu oprócz dokumentów i niewielkiej ilości gotówki zostały: koszulka, spodenki, bokserki, dwie skarpetki i dwa trepy, czyli to co miałem na sobie w chwili napadu. Bartek co prawda zachował swój plecak, ale w portfelu zostało mu 20 dolarów, dodatkowo policjanci, którzy mieli zabezpieczyć dowody zbrodni, czyli także naszego Dazzlera (tak na imię ma nasz stały towarzysz podróży – genialny namiot) widocznie nie potrafili go złożyć, bo jedną rurkę połamali, drugą zgubili i zostawili w nim dwie wielkie dziury. Dodając do tego, że byliśmy 4000 km od domu i planowaliśmy wracać na stopa nasza sytuacja była, delikatnie mówiąc, średnio napawająca optymizmem.

Ale były też plusy. Cóż to była za przyjemność nie musieć dźwigać na plecach 20kg! A tak do sklepu, po reklamóweczkę i można ruszać dalej. Na lekko…

O tak o:

Rankiem następnego dnia zostawiliśmy swoje namiary gdyby coś jednak się znalazło i wymaszerowaliśmy z komisariatu kierując się na południowy zachód. Cel numer jeden: Stambuł…

Na dole mapka z dokładnie zaznaczonym miejscem napadu.

 

<<<Czytaj wcześniejszy post z Gruzji                                                          Czytaj kolejny post z Gruzji>>>


Wyświetl większą mapę

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! 32 komentarze

  • Jot Em pisze:

    Ciekawe czy wasze 50- cio lub 60- cio paroletnie matki mówią lepiej po angielsku od tłumaczki w Gruzji….
    Piszecie ciekawie, ale opis sytuacji z Panią tłumaczka był bardzo słaby. Sporo podróżuję i takie zachowanie jest niestety dosyć charakterystyczne dla młodych Polaków, którzy znają język angielski i to bynajmniej nie na poziomie wybitnie advance, że w ordynarny sposób wyśmiewają niedociągniecia i słaba znajomość tego języka w krajach zagranicznych. Co ciekawe Polak nie wyśmiewa takiego Niemca, Francuza, Szwajcara, Austriaka, na to przeciętny Polaczek nie ma odwagi, natomiast kiedy przychodzi do spotkania z obywatelem kraju, który jest na tym samym lub gorszym stopni rozwoju ekonomicznego niż Polska- oj wtedy takie pewne siebie towarzystwo ma używanie. Co ciekawe wątpię czy chociaż 15 % Polaków po 50 roku życia jest w stanie sie po angielsku dogadać …
    A parskanie śmiechem w obecności osoby, która mimo wszystko była tam po to żeby Wam pomóc było po prostu ordynarne i myślę, że ta Pani musiała się bardzo podle poczuć…
    Przykre

    • Widzisz, sęk w tym, że nasze mamy… nie są tłumaczkami. Kompletnie nie rozumiem skąd wzięłaś/wziąłeś to porównanie. Poza tym, jak mam nadzieję doczytałaś/eś nie była to powszednia sytuacja. Przynajmniej dla nas. Tuż po napadzie i stracie całego ekwipunku, w nocy, na posterunku byliśmy przesłuchiwani przez taką ciekawą osobistość. Możemy Cię zapewnić, że ta Pani nie miała z naszego powodu żadnych przykrości 🙂 I bardzo ją polubiliśmy.

      • Jot Em pisze:

        Wybacz, ale bez względu na okoliczności nie wierzę, że 50 paroletnia babeczka czuła się ok po tym jak parskaliście śmiechem kiedy ona mówiła cos po angielsku- chyba każdy normalny odbiera to jako nabijanie się. A porównanie…czy Ty naprawdę uważasz, że w małym gruzińskim miasteczku w środku nocy ktoś Wam wytrzasnął tłumacza z prawdziwego zdarzenia??Takie rzeczy to są nierealne czasem nawet w stołecznej albo w Krakowie nie wspominając o miasteczkach na ścianie wschodniej- i podkreślam nie mowa tutaj o mieszkańcach takich miasteczek ale o komendach, bo jkak rozumiem to ta Pani w jakiś sposób zawodowy z policją była związana…
        Moja subiektywna opinia- blog ok, zwłaszcza wyprawa na Islandię przypadła mi do gustu- natomiast opis tej sytuacji…można to było zrobić bez uwag w stosunku do tej kobiety, kitóre jak widac nie tylko ja uznałam za słabe. Oczywiście poniżej był jakiś kom, że jak sie niepodoba to lepiej nie czytać- mi się podoba, generalne- ale po to chyba jest miejsce na komentarze, żeby te komentarze i opinie tutaj umieszczać, i tak tez zrobiłam. Pozdr i życze sukcesów

        • Jot Em wczuj się w tę sytuację -> daleko od domu zostaliśmy napadnięci, po obławie i poszukiwaniach trafiamy na komisariat, jesteśmy totalnie zestresowani i zmęczeni i nagle zaczyna przesłuchania taka właśnie Pani. Ciut ciut empatii także do dwóch młodych chłopaków, których przed chwilą obili w gruzińskim lesie! 😀 Ten tekst ma przedstawić absurd tej sytuacji, nie skalać dobrego imienia Pani Tłumaczki, która w tekście występuje jako postać, nie jest wymieniona z imienia i nazwiska. W mojej pamięci jawi się na kształt postaci z kreskówki. Naprawdę myślisz, że popatrzyliśmy tej Pani w oczy i zrobiliśmy: „buhahahahahahahahahaha”? 😀 To jest opowiadanie 🙂 Opis zdarzeń i emocji, które nami wtedy targały. Jeśli tak to interpretujesz i postrzegasz nas jako perfidnych wyśmiewaczy starszych osób to bardzo nam z tego powodu przykro 😀 Poprawimy się następnym razem! 😀

          A tak na serio to dzięki za opinie. Miło jest usłyszeć, że tekst sprzed 4 lat wywołuje jeszcze u kogoś takie emocje 🙂 Trzymaj się!

  • Magda Zarachowicz pisze:

    Nieźle się uśmiałam 😀 Niebezpieczna historia, choć całe szczęście koniec końców przynajmniej macie co wspominać 😉

  • Marek pisze:

    To ciekawe…. dwa lata temu gdy tylko wyszliśmy z marszrutki w Potli podjechał do nas Policjant i płynnym angielskim kategorycznie zabronił jechać w obszar, w którym Was okradziono (taki mieliśmy plan). Uprzedzał, że tam napadają na turystów…

  • Travelling Milady pisze:

    Poważnie brzmiało z tym napadem przez pierwsze kilka sekund czytania. Opis tłumaczki sprawił, ze zignorowałam wcześniejszą grozę;) Mam zamiar tam pojechać, oby obyło się bez napadów;)

  • Atyminski1 pisze:

    Bardzo śmieszne! Tłumaczka miała jedną nogę krótszą od drugiej! Niesamowicie wesoła historia! I szkła w okularach grubości denek od słoików? Coś podobnego? Prawdopodobnie była po operacji zaćmy lub miała dużą wadę wrodzoną wzroku…….  Zastanawiam się  za co  przyznano Wam tą nagrodę…. Bo chyba nie za naśmiewanie się z kalectwa tłumaczki???!!!

    • Tak, śmiałem się wtedy jak dzikus 😀 Nie tyle z tłumaczki, co z zaistniałej sytuacji, w której również brała udział. Mógłbym pominąć jak wyglądała. Tylko wtedy nie mógłbyś wczuć się w tamtą sytuację. Jak inaczej można przekazać czytelnikowi swoje emocje i sprawić żeby czytając zobaczył oczyma wyobraźni to, co ja wtedy widziałem na własne oczy?

      • Atyminski1 pisze:

        Ale tą zaistniałą sytuację stworzyła właśnie upośledzona tłumaczka /kulawa i niemal ślepa jak piszesz/ i jakby nie odwracać kota ogonem to naśmiewałeś się jednak z niej. Wybacz ale tym opisem oprócz Aife to chyba nie rozbawiłeś już nikogo więcej. Więc wybierz inny sposób przekazywania swoich emocji abyś nie poniżał przy tym innych. A to że masz dwie równe nogi to przecież nie Twoja zasługa ale Twoich genów i splotu różnych pomyślnych okoliczności a więc podziękuj losowi za to i miej więcej szacunku dla innych a szczególnie tych pokrzywdzonych. Pozdrawiam mimo wszystko i życzę dalszych wspaniałych podróży!

        • Arafat pisze:

          @Atyminski1
          Zawsze trafi się jakaś menda po drodze.

          • magda pisze:

            Hahah Boże co za ludzie 😀 ciekawa historia, nie mająca na celu urazić kulawej kobiety, Mi się poczucie humoru jak najbardziej podoba. A jak masz problem to spierdalaj 😀 Powodzenia chłopakI! 😀

  • mirAs pisze:

    Mnie kiedyś napadli Indianie. W La Paz. Na fałszywego policjanta. Klasyk taki. Zabrali mi karty kredytowe i zażądali PINów. Dałem im.  Nie wiem co by było, gdyby zażądali właściwych … :). Plecaka mi nie zabrali i pewnie żałowali. Żadnego urobku na mnie nie mieli.

  • Paweł Romaniuk pisze:

    pozdrowienia przekaże do kumpla bez plecaka jeden z trzech wrócił do polski bez plecaka.

    http://3plecaki.blogspot.com/

    Pozdrawiam

  • Wera pisze:

    Doprawdy czytam i nie mogę się nadziwić jak zdobyliście bloga roku przecież takich blogów jak wasz jest setki. Nie piszecie źle, ale też ani dobrze. Przygody macie przeciętne. Macie układy w jury czy co? 

  • seb pisze:

    Znam ten ból.Też zostałem kiedyś okradziony z całego dobytku w Rumunii. Chyba najbardziej zdjęć żal. Ale faktycznie bez 20 kg na plecach od razu raźniej. A i na litość stopa można złapać. Same plusy. Polecam !

  • zazdrosnadwudziestolatka pisze:

    Gratuluję odwagi, wiary w siebie, zaradności! Zazdroszczę Wam, chłopaki 🙁 Fajnie, że wpadliście na siebie i tak się zgraliście! To bardzo oryginalne, co robicie, w czasach, gdy ludzie nie podróżują już po to, by poznawać ludzi i ich obyczaje, ale po to, by poleżeć pod parasolką przy drogim, hotelowym basenie. Trzymam kciuki za dalsze podróże. 

  • Aife pisze:

    Przy relacji ze spotkania z tłumaczką zaśmiałam się na głos 🙂

  • B_Kiraga pisze:

    Gruzini napadli Polaków? Herra min świat się kończy!
    Pióro świetne!

  • Jacek pisze:

    Doszukując się teorii spiskowych, rozważaliście udział w sprawie tego gościa 'od terenu prywatnego’?

  • Basia pisze:

    łał!
    Niesamowite rzeczy…
    Tego napadu nie zazdroszcze ,ale reszty bardzo:)
    pozdrawiam Message! 😛

Miejsce na Twój komentarz

*