Skip to main content
search
0

Jutro rano wylatujemy na kolejną wakacyjną wyprawę. Postaramy się czasem coś na bieżąco skrobnąć, ale planujemy eksplorować głównie obszary, na których nie spodziewamy się zbyt częstych możliwości zalogowania do cyberprzestrzeni. Nastrzelamy mnóstwo zdjęć, nakręcimy sporo materiałów, ponoć ma powstać nawet pełnometrażowy film z wyjazdu. Mimo wszystko zaglądajcie często, jak to w podróży bywa, nigdy nie wiadomo co się wydarzy. A tymczasem kilka słów o tym co w Indiach nas czeka i co nas fascynuje.

Przenieśmy się na moment do czasów, których nie pamiętają nawet najstarsi górale. Skąd w ogóle Indie wzięły się w Indiach? Po prostu przypłynęły z Afryki. Mniej więcej 65 mln lat temu ogromna płyta tektoniczna oderwała się od wielkiego prakontynentu Gondwana i po 15 mln lat dryfowania, żeglowania i pluskania się w Oceanie Indyjskim przysoliła w niczego niespodziewającą się, zrelaksowaną Eurazję. Tak potężne uderzenie nie obyło się bez skutków dla części zderzeniowych obydwu lądów. Wielkie siły wywołane przez kolizje wywołały ruchy górotwórcze i wypiętrzanie się mas skalnych. Tysiąclecie po tysiącleciu, milenium po milenium wzniesienia i pagórki rosły jak na drożdżach przekształcając się z czasem w surowe i niedostępne krainy. Pokonując w pionie kolejne kilometry mistycznie i majestatycznie odgrodziły przybłąkanego, morskiego gościa od reszty Eurazji. Zupełnie jakby chciały odizolować nieśmiałego, nieobeznanego z nowym otoczeniem przybysza od niezbyt gościnnego gospodarza. Właśnie w ten sposób powstały Himalajenajwyższe pasmo górskie na świecie. Do dziś ten naturalny, niewzruszony mur z roku na roku zwiększa swój zasięg i wysokość potwierdzając swą nieustępliwość, kiwając palcem do wszystkich, którzy chcieliby dotrzeć na półwysep Indyjski lądem od północy. Całe pasmo sukcesów Reinholda Messnera, Jerzego Kukuczki, Wandy Rutkiewicz i innych wybitnych wspinaczy możliwe było właśnie dzięki fartownemu dobiciu błąkającego się po wodach oceanu lądu do eurazjatyckiej przystani. Już sama ziemia, po której będziemy człapać i brodzić w monsunowych, błotnistych kałużach ma niebagatelną historię i olbrzymie zasługi. Na koncie trwający 15 mln lat rejs zakończony przyłożeniem ręki do powstania Himalajów. To będzie zaszczyt.

Jednak ktoś lub coś miało za złe wielkiej, bezpańskiej wyspie za dołączenie do azjatyckiej mozaiki. Półwysep Indyjski i jego mieszkańcy skazani zostali na ulewne i nieokiełznane deszcze bez których nie mogą się obejść. Od systematyczności i intensywności opadów zależą plony, a co za tym idzie ilość żywności i przetrwanie. Nasza wycieczka przypada właśnie na termin życiodajnego, ale też uciążliwego monsunu. Podpatrzymy więc jak w Indiach budzi się ludzka radość do życia po porze suchej, jak mieszkańcy dziękują niebiosom za spadające z niego krople, jak wyglądają rzeki niosące ulicami miast sterty śmieci i sprawdzimy wreszcie na własnej skórze jak to jest egzystować w miejscu, gdzie wilgotność powietrza rozbija bank, a temperatura cały czas flirtuje z 40tą kreską na termometrze Celsjusza. Wszystko to oczywiście w ramach akcji „Polaku, przestań narzekać na pogodę”.

Przede wszystkim jednak musimy ich poznać, dowiedzieć się w jaki sposób prowadzilibyśmy życie gdyby przyszło nam urodzić się w centrum Delhi, prowincjonalnej wiosce, slumsach Bombaju czy w sikhijskiej rodzinie. Koniecznie poczuć na własnej skórze unoszący się po cichu w gwarnych miastach podział społeczny i wzajemne stosunki tak wielu różnych grup wyznaniowych i etnicznych. Oblepić się indyjskim poczuciem nieśmiertelności duszy i cyklu reinkarnacji. Nie unikać typowych dyskomfortów dnia codziennego, nie czuć wstrętu i niepokoju, a rozumieć obcą codzienność i jej wyjątkowość. Przy okazji mieć ze wszystkiego dobrą zabawę, radość podróżowania i spróbować najpyszniejszych na świecie bananów.

Dlatego też posiedzimy w klasztorze z mnichami, popływamy tratwą po Gangesie, poszlajamy się po unikanych dzielnicach, znajomości będziemy zawierać w przepełnionych wagonach pociągowych najniższej klasy, nie unikniemy kontuzji grając w krykieta, do zdartych gardeł potargujemy ceny u skąpych sprzedawców, zobaczymy czy na indyjskich wioskach sobotnie zabawy w remizie też są popularne, przepalimy gęby najostrzejszymi potrawami, potańczymy brzuchem, przytulimy słonia, dopilnujemy też żeby żadnej świętej krowie nic się nie stało. I zerwiemy sobie z drzewa świeżego banana.

Indie są podobno chaotycznym rządzącym się swoimi prawami kotłem. Liczymy, że zostaniemy w nim porządnie przemieszani, ale koniec końców ten kipiący wywar wyrzuci nas na powierzchnię. Po powrocie mamy wyglądać dokładnie tak jak ci panowie na poniższym zdjęciu.

Do usłyszenia!

PS Jeśli w międzyczasie będziecie w jakiś ciekawych miejscach w Polsce i na świecie to komentarze pod tym wpisem można potraktować jako pamiątkową księgę „wakacje AD 2012” z pozdrowieniami.

[fb-like]

Patryk Świątek

Autor Patryk Świątek

Lewa półkula mózgu. Analizuje, roztrząsa, prześwietla. Oddany multimediom i opisywaniu przygód. Laureat konkursów fotograficznych. Autor reportaży, lider stowarzyszenia "Łanowa.", założyciel "Ministerstwa podróży". Nie może żyć bez pizzy.

Więcej tekstów autora Patryk Świątek

Dołącz do dyskusji! Jeden komentarz

Miejsce na Twój komentarz

*